Niewyobrażalne stało się faktem. Po najbardziej kuriozalnej kampanii wyborczej w historii Stanów Zjednoczonych 45. prezydentem został Donald Trump - rasista, seksista, miliarder niepłacący podatków, ignorant, który zapowiada, ze nie będzie wywiązywał się ze zobowiązań USA w zakresie bezpieczeństwa, człowiek cieszący się poparciem Ku Klux Klanu i Putina.

Jego zwycięstwo pokazało, że poczucie frustracji i gniewu staje się coraz powszechniejsze, także w szeregach klasy średniej. Społeczeństwo amerykańskie ma dość lęku przed jutrem, rosnących nierówności, władzy wielkiego kapitału. Ma też dosyć swojego establishmentu. Miliarder Trump cynicznie wykorzystał te nastroje, uwalniając przy okazji demony nienawiści: rasizm, mizoginię, seksizm i szowinizm. Przeciwko Trumpowi amerykańska Partia Demokratyczna wystawiła kandydatkę będącą uosobieniem znienawidzonych waszyngtońskich elit. Demokraci mieli wybór. Prawybory, w których miliony młodych wyborców zmobilizował senator Bernie Sanders, pokazały, że na problemy Ameryki jest możliwa inna odpowiedź niż Trump. Jest nią solidarność, budowa państwa dobrobytu, sprawiedliwy system podatkowy, równość płciowa i rasowa. Niestety, strach kierownictwa Partii Demokratycznej przed zmianą, której symbolem był Sanders, utorował drogę do Białego Domu prawicowemu populiście.

Wygrana Trumpa to zła wiadomość dla Polski, Europy i świata. Ta wygrana oznacza jedno: Europa będzie musiała się jednoczyć, żeby jako całość przeciwstawić się nieprzewidywalnej polityce USA. Dla polskiego rządu to ostatni dzwonek. Jeśli PiS nie porzuci mrzonek o grze na osłabienie Unii, Polska może pozostać na arenie międzynarodowej sama, zdana na łaskę Putina.