W wyborach samorządowych, krajowych i ponadkrajowych prowadzonych metodami tradycyjnymi zaufanie do procesu wyborczego opiera się na dwóch filarach. Pierwszym jest procedura wyborcza, w całości opisana w powszechnie dostępnych i zrozumiałych kodeksach i regulacjach. Drugim – fakt, że obsługa procesu spoczywa w rękach komisji różnego szczebla. Są to ciała kolektywne, zatem żeby mieć zaufanie do wyników ich procedowania wystarczy, że ich członkowie i członkinie nie są w zmowie.

Wybory prowadzone drogą internetową całkowicie burzą tego rodzaju zaufanie do procesu wyborczego. Nie można mówić o społecznym zaufaniu do oprogramowania obsługującego wybory, ponieważ nawet w przypadku oprogramowania o otwartym kodzie źródłowym jego weryfikacja nie jest w praktyce możliwa nawet dla specjalistek i specjalistów. Faktem jest, że ten tryb głosowania znacząco ogranicza podmiotowość wyborczyń i wyborców, którzy muszą w ciemno uwierzyć, że działanie systemu jest zgodne z opisem. Większość głosujących nie będzie w stanie ani zrozumieć samego przebiegu procesu wyborczego, ani zweryfikować poprawności wyników – pozostanie to w wyłącznym zasięgu osób poświęcających swoją karierę naukową tym zagadnieniom. Cała władza nad procesem spoczywa więc w rękach wąskiej grupy programistek i administratorów systemu.

Jako argument przeciwko wyborom tradycyjnym wysuwa się ludzkie błędy, najczęściej przy zliczaniu głosów. To oczywiście realny problem, tak jak realne jest wykrycie go po wyborach – choćby poprzez porównywanie wartości ujętych w różnych protokołach. Co więcej, istnieją metody statystyczne pozwalające z dużą dokładnością potwierdzić prawidłowość wyników wyborów przy ręcznej weryfikacji tylko niewielkiego ułamka kart wyborczych. W przypadku wykrycia nieprawidłowości wystarczy po prostu ponownie przeliczyć głosy.

Osobną kwestią są błędy oprogramowania, które również się zdarzają, ale ich wykrycie może być trudniejsze niż w przypadku błędu stricte ludzkiego, ponieważ nie mamy pełnego wglądu w sposób działania programu. W przeciwieństwie do liczącego głosy członka czy członkini komisji, mogących na bieżąco reagować na zauważone nieprawidłowości, maszyna jest też pozbawiona możliwości refleksji. Usunięcie błędu w trakcie wyborów jest zazwyczaj niemożliwe, a samo głosowanie należy powtórzyć wszędzie, gdzie używa się danego oprogramowania – z dużym prawdopodobieństwem ten sam problem pojawia się też poza obwodem, w którym wykryto nieprawidłowość. Nawet jeśli programiści obsługujący aplikację wyborczą nie wprowadzą do niej złośliwego kodu, mogą to zrobić hakerzy. Wybory można też zakłócić w znacznie prostszy sposób — wystarczy zablokować łącze serwera z aplikacją wyborczą. Ryzyko związane ze stabilnością i podatnością aplikacji na ataki jest wysokie i nie można go wyeliminować. Możliwe jest tylko jego zmniejszenie, które jednak wiąże się z poważnymi kosztami testów i zabezpieczeń.

Kolejnym argumentem podnoszonym przez zwolenników wyborów drogą internetową jest rozwiązanie problemu niskiej frekwencji. Doświadczenia krajów Europy Zachodniej i Skandynawii sugerują, że wysoka partycypacja w wyborach wynika z poczucia sprawczości, a nie z łatwości oddania głosu. Przykład Estonii wskazuje z kolei, że wybory internetowe wcale frekwencji nie podnoszą.

Wreszcie, wpływem na wyniki wyborów byłyby zainteresowane partie, ich elektorat, służby specjalne zarówno Polski, jak i innych krajów, czy nawet korporacje, których interesom niektóre opcje mogą zagrażać. Mówimy o siłach, które na ewentualny atak mogą przeznaczyć istotne środki, wiedzę i technologię. To fundamentalny powód, dla którego wybory przez internet nie mogą zostać uznane za bezpieczne i nie mają racji bytu.

Stanowisko przyjęte przez Radę Krajową Razem 16 lutego 2018 r.