Olko o Centrum Łukasiewicz: niebotyczne pensje i zero efektów
- PiS ośmieszył inwestycje w badania i rozwój - mówiła na konferencji prasowej w Sejmie Dorota Olko, posłanka Razem i przewodnicząca podkomisji stałej ds. nauki i szkolnictwa wyższego.
Sieć Badawcza Łukasiewicz została powołana w 2019 roku przez rząd PiS. Miała być łącznikiem między nauką a gospodarką, odpowiadać za prace aplikacyjne i rozwojowe. W skład sieci weszły instytuty badawcze z bardzo różnych branż działające do tej pory pod nadzorem Ministerstwa Rozwoju. Do tego wszystkiego dodano nowy organ, służący koordynacji całej sieci: Centrum Łukasiewicz. Jak twierdzą Olko i poseł Adrian Witczak, wiceprzewodniczący podkomisji ds. nauki i szkolnictwa wyższego z Platformy Obywatelskiej, w CŁ dochodzić miało do poważnych nieprawidłowości.
- Od początku kadencji słyszałam niepokojące informacje od pracowników Sieci, złożyłam więc interwencję z szeregiem pytań, dotyczących gospodarowania środkami publicznymi i projektów badawczych - opowiadała Olko. - Odpowiedzi są szokujące; mówimy tutaj o naprawdę bizantyjskiej strukturze administracyjnej i bardzo pokaźnych pensjach przy całkowitym braku efektów pracy. Przez 5 lat działania Centrum nie dorobiło się nawet strategii działania.
Jak wyjaśnia Olko, w Centrum Łukasiewicz w marcu tego roku zatrudnionych było ponad 80 osób, z tego 26 na stanowiskach kierowniczych. Pensje wynosiły często po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. - Wiele komórek organizacyjnych składało się wyłącznie z dyrektorów i zastępców albo stanowili oni większość zatrudnionych tam osób. Do pensji dochodzą też bonusy oraz ogromne koszty odpraw. Przed wyborami prezes Dybczyński upewnił się, że cała kadra zarządzająca dostanie 6-miesięczne okresy wypowiedzenia i 3-miesięczne odprawy - mówiła. - Te płace są szokujące zwłaszcza w porównaniu do wynagrodzeń pracowników naukowych, którzy często zarabiają w granicach płacy minimalnej, a ich jednostki badawcze z trudem opłacają rachunki za prąd i ogrzewanie - podsumowała.
Poseł Witczak zwrócił też uwagę na rażące braki w dokumentacji. - Bywało, że kierownictwo departamentów złożonych z dyrektorów nie pozostawiło po sobie żadnej dokumentacji potwierdzającej realizację zadań i wykonanie pracy. W Centrum nie było centralnego rejestru umów, wiele wytworzonych w poprzednich latach dokumentów jest niedostępnych lub zgubionych - podkreślał. - Centrum Łukasiewicz nie stworzyło żadnej wartości dodanej do pracy instytutów, które miało skonsolidować, same koszty.
Na konferencji obecny był także Michał Gocałek, członek partii Razem i lider związkowy, który niedawno wygrał w sądzie pracy sprawę o bezprawne zwolnienie z Sieci Badawczej Łukasiewicz. Jak twierdzi, przyczyną utraty pracy było właśnie założenie związku zawodowego. - Dyrektor Dybczyński traktował tę instytucję jak prywatny folwark, miejsce do zatrudniania rodziny, znajomych i przyjaciół. W tej sytuacji związki zawodowe i niezależny głos pracowników był mu nie na rękę - uważa. Jak podkreślał, przy audycie należy wziąć pod uwagę nie tylko złe gospodarowanie mieniem publicznym, ale także naruszenia prawa pracy i aktywne zwalczanie związków zawodowych przez poprzedniego prezesa.