– Możliwość zamknięcia ⅓ porodówek w kraju to fatalna informacja dla Polek – dla wielu regionów kraju może to oznaczać brak dostępu do położnictwa w ogóle – o wycofanie się z zamykania oddziałów położniczych apelują do ministry zdrowia posłanki Razem Joanna Wicha i Marcelina Zawisza.

– Z niektórych miejscowości, takich jak Siemiatycze, Drawsko Pomorskie czy Węgorzewo, do najbliższego oddziału położniczego trzeba będzie jechać ponad 80 kilometrów. Tyle będzie musiała przejechać kobieta, u której zacznie się akcja porodowa. To kwestia bezpieczeństwa, zdrowia i życia. Żeby było bezpiecznie powinno być maksymalnie 30-40 kilometrów. Jak rządzący sobie to wyobrażają? – pytała Wicha, przewodnicząca sejmowej Podkomisji ds. zdrowia publicznego.

Oddziały porodowe zostały wyznaczone przez ministerstwo zdrowia do likwidacji, ponieważ – w opinii ministerstwa – nie są w stanie zapewnić opieki odpowiedniej jakości. Posłanki Razem wskazują jednak, że zamykane oddziały są często najlepiej ocenianymi przez pacjentki. – W rankingu Rodzić po ludzku porodówki w Siemiatyczach, Lipsku na Mazowszu, czy w Hrubieszowie na Lubelszczyźnie są uważane za najlepsze. Tymczasem ministerstwo chce je zamknąć – mówiła Wicha i dodała, że w większości przypadków zatrudnione w oddziałach pielęgniarki i położne są przenoszone na inne oddziały. Osoby, które posiadają specjalistyczną wiedzę w zakresie opieki okołoporodowej, które odebrały setki porodów, są przenoszone na internę, geriatrię czy urologię. To absurdalne działanie, które nie ma żadnego sensu – komentowała.

fotografia cytowanych

W rankingu Rodzić po ludzku porodówki w Siemiatyczach, Lipsku na Mazowszu, czy w Hrubieszowie na Lubelszczyźnie są uważane za najlepsze. Tymczasem ministerstwo chce je zamknąć.

JOANNA WICHA, POSŁANKA RAZEM

– Czy jeśli karetka będzie musiała pokonać 80 km do najbliższej porodówki, to czy w jej składzie będzie odpowiednio przeszkolony personel, aby udzielić właściwej pomocy, kiedy poród zacznie się w drodze? Czy ratownicy będą lepiej wyszkoleni niż doświadczone położne? Czy dźwięk karetki na sygnale to są okoliczności, których potrzebuje rodząca kobieta na chwilę przed rozwiązaniem? – pytała Wicha i dodała: – Zamknąć placówkę jest bardzo łatwo ale przywrócić jej działanie bywa często niemożliwe. To ponowne dostosowywanie pomieszczeń, inwestowanie w drogi sprzęt ale przede wszystkim wyspecjalizowana kadra medyczna, której po prostu może już nie być.

– Mniej porodów w Polsce to niepowtarzalna okazja, żeby na porodówkach wzrósł komfort rodzących. Mniej obłożone oddziały to wygoda i lepsza opieka dla rodzących – niedostępna na przepełnionych oddziałach. Tam kobiety mają więcej przestrzeni na to, żeby choćby zadać pytanie personelowi, mieć jego pełną uwagę przez cały czas, poczuć się zaopiekowanymi. Dostać tę opiekę, która się im po prostu należy – przekonywała Marcelina Zawisza.

Jako rozwiązanie problemu Zawisza postuluje zmianę wyceny świadczeń: – Mniejsze szpitale, próbując ratować budżet, często zamykają generujące duże koszty porodówki. Niestety, przesunięcie rodzących z mniejszych placówek do tych w większych miastach może spowodować przeciążenie tych oddziałów, często bardzo oddalonych od miejsca zamieszkania. Żeby zatrzymać spiralę zadłużania szpitali z mniejszą liczbą porodów trzeba zwiększyć wycenę świadczenia i zainwestować w jakość – mówiła.

Posłanka wskazała na jeszcze jedno zagrożenie związane z masowym zamykaniem oddziałów położniczych: – Kobiety będą unikać porodów naturalnych bojąc się tego, że będą rodzić w karetkach, w samochodach, albo będą rodzić na zatłoczonych korytarzach w zatłoczonych porodówkach. Ze strachu będą decydować się na cesarskie cięcia – bo to jeden ze sposobów kontroli nad swoim porodem. W dużych szpitalach, które pozostaną, które już teraz przyjmują dużo porodów, nie powstanie więcej sal porodowych, nie powstanie więcej przestrzeni do tego, żeby te kobiety przyjąć – mówiła Marcelina Zawisza.

Zachęcały do wsparcia petycji dostępnej na stronie ratujmyporodowki.pl